Temat powraca do mnie jak sierść mojego psa na świeżo wypranych ciuchach. Co jakiś czas dostaję wiadomości na fb, forum, gg (no, tego już od 2 miesięcy nie używam), z pytaniem - "co robić po japonistyce".
Ok, wiem, że część moich czytelników stoi przed wyborem wybrania kierunku studiów i jestem pewna (no jestem w stanie się założyć nawet o ciastka - mmmm ciastka), że każdemu przez myśl przemknęło hasło "japonistyka". Pewnie wiecie (zakładam, że tak), że mamy w Polsce japonistykę jako filologię (UJ, UAM, UMK) i jako kulturoznawstwo (UW). Na poziomie licencjatu oba typy wyglądają niemal identycznie i dopiero na studiach magisterskich widać, gdzie jest większy nacisk na kulturę (zajęcia z japońskiego są w niewielkiej ilości), a gdzie bardziej stawia się na język. Weźmy na tapetę filologię japońską, bo taką ukończyłam i z tym jestem bardziej obeznana. Na stronach www uniwerków można nieraz poczytać o "specjalizacjach", które w praktyce wyglądają tak, że wybiera się tematykę pracy licencjackiej/magisterskiej, promotora, który będzie w stanie nam to poprowadzić i tyle z wyboru. Standardowe specjalizacje to literaturoznawstwo i językoznawstwo, ale czasem dojdzie też kulturoznawstwo, historia itp. Czyli "specjalizacji" jako takich - w postaci osobnych przedmiotów specjalistycznych - w trakcie studiów się nie uświadczy (a przynajmniej jak ja kończyłam, to się nie uświadczyło) .
To teraz szybki skrót, co można robić po filologii? A co można robić po jakiejkolwiek filologii, np. angielskiej, niemieckiej, francuskiej itd? No? Po filologii - poza tym, że ma się wiedzę (jakąś, różnie przyswojoną) na temat kultury, literatury, historii danego kraju - to przede wszystkim ma się opanowany język (tu też stopień znajomości to kwestia mocno indywidualna). Japonistyka nie jest tu wyjątkiem od reguły. Czyli znając język przede wszystkim przychodzą na myśl 2 zawody - nauczyciel i tłumacz. Jeśli komuś nie pasuje ani jedna, ani druga opcja to musi sięgnąć po dodatkowe kwalifikacje, bo sama filologia nic więcej nam nie da
1. Tłumacz - biuro tłumaczeń, freelancer
Czy same studia wystarczą by być dobrym tłumaczem bądź nauczycielem? Nope. Zajęć z metodyki nauczania można ze świecą szukać i uczelnie nawet nie ściemniają w planie studiów, że coś takiego przewidują. A co do tłumaczeń to owszem, takie zajęcia są i to nie w ciągu jednego roku, ale kilku. Problem w tym, że tłumaczenia, powiedzmy na to, bardziej życiowe, czyli wszelakiej dokumentacji, instrukcji, dyplomów itp. są właściwie traktowane po macoszemu i jako dodatek do tych "prawdziwych" tłumaczeń, czyli ślęczeniem nad tekstami z literatury pięknej (nieraz z przed ponad 100 lat). Są to też wyłącznie tłumaczenia pisemne, chyba że już jakaś uczelnia (poza podyplomówką na UAM) wprowadziła zajęcia z tłumaczeń ustnych.
To teraz sami się zastanówcie jak bardzo potrzebni są kolejni (a co roku japonistykę opuszcza kilkadziesiąt osób) tłumacze literatury pięknej. Takich książek nie wychodzi u nas wiele, więc nie jest to zbyt dochodowy profil tłumaczeń. Ok, zaraz fani m&a powiedzą "No ale komiksyyyy! To moje powołanie!". Biorąc pod uwagę, że kolejne tomy też nie pokazują się z taką częstotliwością jak świadkowie Jehowy pod moimi drzwiami, to o zarabianiu na tym nie ma mowy. Do tego tłumacz dostaje pieniądze za ilość znaków w tekście, a nie oszukujmy się, komiksy składają się głównie z obrazków, więc po zliczeniu wszystkiego do kupy wychodzi bida i majaki z głodu.
Co w takim razie zrobić by po japonistyce być tłumaczem? Przede wszystkim nie liczyć na to, że ukończenie studiów załatwi wszystko i praca będzie na nas czekać. Nie będzie - ok, bywa że będzie, ale o tym później. Już w czasie studiów starajcie się tłumaczyć jak najwięcej różnorodnych tekstów. By dostać pracę liczy się doświadczenie, więc nie unikajcie wolontariatów w zamian za referencje (umówmy się, osoba bez doświadczenia dla pracodawcy w ogóle się nie liczy skoro ten ma kilku innych kandydatów z doświadczeniem). Gdy już nabierzecie nieco doświadczenia to postarajcie się o płatne zlecenia. Można spróbować wkręcić się na staż do biura tłumaczeń - oj niełatwa sztuka, ale nie niemożliwa; można stworzyć sobie profil na jakimś portalu dla freelancerów i szukać zleceń. Ważne by zacząć działać jeszcze w trakcie studiów! Po studiach to już nieco po ptokach i nim zdobędzie się doświadczenie w wymarzonym zawodzie, będzie się musiało chodzić codziennie do mniej wymarzonej pracy, bo w końcu za coś trzeba płacić rachunki i przeżyć kolejny miesiąc.
2. Nauczyciel
Tak jak wspominałam wcześniej, na studiach nie ma zajęć przygotowujących nas do tego zawodu. Sami musimy zdobywać doświadczenie poprzez korepetycje, lekcje w szkołach językowych i tu również należy zacząć jeszcze w czasie studiów. Ja idąc na studia szłam z myślą "po zrobieniu magisterki chcę zostać na uczelni i uczyć japońskiego kolejne pokolenia". Póki co to marzenie się spełnia i mam nadzieję, że ten stan się nie zmieni :). Sama zaczynałam od robienia darmowych materiałów pomocniczych w nauce japońskiego. Później zaczęłam pomagać przez internetu innym uczącym się, zaczęłam udzielać korepetycji, aż w końcu zaczęłam uczyć w szkołach językowych. Skąd szkoła ma wiedzieć, że my szukamy roboty? Jesteśmy tak upierdliwi, że wysyłamy/zanosimy swoje CV bezpośrednio do szkoły nawet jak ta nie dała ogłoszenia, że kogokolwiek szuka. Tak właśnie ja dostałam swoją pierwszą pracę w szkole - wysłałam CV, a po paru miesiącach jak kogoś potrzebowali to się do mnie zgłosili.
Pisałam, że praca na nikogo nie czeka, ale to połowiczna prawda. Po tym jak zaczęłam się udzielać w necie, zamieszczać swoje CV tu i tam to po jakimś czasie szkoły same zaczęły do mnie pisać/dzwonić z ofertą pracy, bo skądś pobrały moje dane. Również firmy japońskie szukające tłumaczy zaczęły się do mnie zgłaszać, bo moje dane trafiły na jakąś listę japonistów (wiem, że kilkoro moich znajomych też jest na tej liście i również dostają maile z ofertami). Niemniej takie oferty to rzadkość w mojej skrzynce, więc trzeba się przygotować, że o pracę walczy się samemu, a nie, że to ona do nas przychodzi.
Plusy/minusy
Plusy powyższych zawodów chyba są oczywiste dla każdego, kto chce pracować z językiem japońskim, a minusy? Praca w biurze tłumaczeń, czy jako wolny strzelec to wyczekiwanie zleceń - jest zlecenie jest kasa, nie ma zlecenia jemy tynk ze ścian. Praca jako lektor, to jak w zawodzie powyżej, praca na umowę - zlecenie lub o dzieło. Są grupy w szkole - są zajęcia i jest kasa, nie ma chętnych lub zaczną się wykruszać - mmmm tynk ze ścian.
Oczywiście zdarza się, że nam się poszczęści i dostaniemy umowę o pracę, a to już daje comiesięczny stały dopływ gotówki, ale zwykle jednak to są tzw. "umowy śmieciowe", które dają pewną swobodę i mniejsze obciążenie podatkowe, ale przeważnie nie mamy stałej pensji.
3. Tłumacz - firma
W kwestii finansów najbardziej opłacalna opcja (z umową o pracę), ale też najbardziej upierdliwa. Tłumacz w firmie zwykle nie tylko tłumaczy, ale zajmuje się wszystkim o co poprosi go szef - Japończyk. Mnie osobiście takie przywiązanie do biurka bardzo by denerwowało i nie zdecydowałabym się na taki rodzaj pracy pomimo wysokich zarobków (każda firma oferuje inne), ale są osoby, które lubią taki tryb.
Pewnie zastanawiacie się ile jest firm japońskich w Polsce. Powiem, że tragedii nie ma i nawet pozwoliłam sobie znaleźć kilka linków obrazujących mniej więcej skalę tego zjawiska.
Firmy japońskie w Polsce - lista z przed kilku lat, więc część jest już nieaktualna. Osoby zainteresowane tematem same znajdą informacje w necie, gdzie można uderzać z CV, a gdzie jedynie pocałować klamkę.
Linków do szkół językowych czy stron z ogłoszeniami korepetytorów/tłumaczy freelancerów nie podaję. To można sobie samemu znaleźć bez większego problemu.
4. Inny zawód
Pomysłów na siebie jest tyle ile ludzi na świecie. Nie chcesz być ani tłumaczem, ani lektorem? Żaden problem. Pomyśl co chcesz robić, następnie dowiedz się jakie wymagania musi spełniać osoba na danym stanowisku i już w czasie studiów zacznij działać w kierunku pozyskania potrzebnego doświadczenia.
Na koniec rzecz najważniejsza! Właściwie od tego powinnam zacząć cały wywód - jeśli nie interesuje Cię otoczka kulturowa, masz głęboko w pupu historię i literaturę danego kraju, a jedynie ślinisz się na hasło "język" to nie idź na filologię! Japonistyka to nie tylko nauka języka, ale całej, wspomnianej reszty. Jeśli chcesz się skupi wyłącznie na języku to idź na dobry kurs językowy (spokojnie, są takie, które uczą do poziomu uber - pro i super saiyan 4) oraz zrób sobie certyfikat potwierdzający twoją znajomość japońskiego. Nie każda firma czy szkoła językowa wymaga ukończenia studiów filologicznych, więc może będziesz mieć szczęście i inne papiery + doświadczenie wystarczą, by dostać upragnioną pracę.
Pamiętaj! Nikt dziś nie da ci odpowiedzi na pytanie "czy pójście na japonistykę będzie opłacalne". Nikt nie wie (nawet Ty), czy w ogóle będziesz chciał pracować z japońskim, czy z czasem go nie znienawidzisz. Nikt nie wie jaka będzie sytuacja na rynku pracy za rok, a co dopiero za parę lat jak już ukończysz kurs/studia. Dla mnie przy wyborze kierunku było ważne by móc robić to co lubię, by uczyć się tego co mnie interesuje. Sam musisz sobie odpowiedzieć na podobne pytania i sam musisz zdecydować co dalej.